No to już Norma poza nami i chyba na szczęście ile można wpierdalać rukolę i trenować wątrobę no ile….a Apą mieliśmy już serdecznie dość niemniej czego się nie robi dla polatania. Latanie było 2 razy w dzień pierwszy kto wystartował pierwszy polatał potem już dupa zbita, a owce biegające na stokach śmiały się z nas niejednokrotnie…..bo kto chciałby ruszać dupę z ciepłego domciu w taka pogodę??? no jak to kto „Kuj-pom team” no i „Aktywni” z Nowego. No i jak pomyśleli tak zrobili tylko po co….
1-szy dzień latanie hmmm powiedzmy było najlepsze każdy z nas mógł zaliczyć chociaż 15-20min
2-gi dzień pijemy planując wyjazd np do Rzymu stwierdziliśmy z Apą, że nie jesteśmy aż tak religijny zresztą wtedy smakowała nam rukola i wino także spędziliśmy dzień właśnie rozkoszując się smakiem rukoli, która rosła w słońcu do tego popijając sok z pomarańczy świeżo zerwanych z drzew opodal hostelu, cóż to dopiero jest przeżycie….
3-ci dzień łazimy nadal snując się jak cienie po Sarmonecie spotkaliśmy znajomego komendanta Carabinierow na ryneczku gdzie pijaliśmy kawę w Cafe Anitica to taki mały bar na rogu gdzie podaje przesympatyczny Włoch nie kasując za nią nic to pewnie w hołdzie polakom, którzy zginęli pod Monte Casino, niemniej ten gest wraz ze zwiększoną dawką grapy przeniósł się także na ów trunek zaś Adamo spytany o zapłaty wyszczerzył komplecik ząbków i stwierdził „Domani” co znaczy ichniejsze jutro i tak też zostało aż do końca wycieczki
4-ty dzień „Monte Casino” cmentarz cóż to jeden z tych dni, ze człowiek mimo deszczu i mgły zastanawia się jak to możliwe, ze to co nie możliwe zawsze robią Polacy, w tym dniu czułem się dumny właściwie z tego kim jestem…sam klasztor może nie robi wrażenia, niemniej zdobycie go wrażenie robi duże…..po powrocie zaczęliśmy śpiewać i tak nam zostało…..A ze śpiewać każdy może trochę lepiej lub trochę gorzej przekonaliśmy się zaraz po odwożeniu naszych wyczynów na kamerze…
Akompaniament Hirek Saran http://zostatniejchwili.com/index.php
5-ty Dzień doskonały mgła jest tak gęsta, że nie widzieliśmy drzew w ogrodzie, ponadto dawno nie padało także Sarmoneta uraczyła nas obfitym opadami przez cały dzień i wiatrem w plecy jak to mawia Agniecha „wieje z dupy” i w pełni się z nią zgadzamy dlatego jedziemy poszlajać się po marketach tzw zakupy kupiliśmy wino tę śmierdzącą rukolę i te sery co nie śmierdzą tylko walą jak indiańska chata……aaa no oczywiście w markecie pt „Panorama” idziemy z Apą na „Typical Italian Food” i zapierdalamy do MC Sheeta na jakieś normalne jedzenie…..wieczorem kiedy mamy już dość zasuwamy aby zeżreć krowę w jakieś Tratoria czy Restaurante pomaga nam w tym Panicz wywożąc wesołą gromadkę to zacnej knajpy „San Olivier” koło Lazio Scala tam dostajemy to co chcieliśmy :-) i idziemy grzecznie spać
6-ty Dzień zdecydowanie najlepszy polataliśmy w nocy tak to taki nowy extreeeeme loty w nocy na doskonałość na zawietrznej stronie stoku….ale cóż jak się bawić to się bawić na całego,
Cóż w 7 dniu leczyliśmy 6-dniowego kaca i cieszyliśmy się z powrotu do zimnej lecz słonecznej Polski……